niedziela, 13 kwietnia 2014

Co ma wspólnego Mufasa, Gandalf i biskup z "Rancza", czyli kilka zabawnych głosowych zestawień

Swego czasu, kiedy kino przestawało być nieme, pojawił się zasadniczy problem - co tu zrobić, by film rozdystrybuować na cały świat, ale by był on jednocześnie zrozumiany po krajach obcojęzycznych... Jak tu film dźwiękowy przełożyć na na inny język?

Wymyślono jak dotąd trzy rozwiązania:
*użycie napisów (tłumaczenie w postaci tekstu wyświetlanego na bieżąco u dołu ekranu)
*wykorzystanie lektora (na oryginalną ścieżkę dźwiękową nałożona zostaje dodatkowa, w której to tłumacz przekłada dialogi na język docelowy, zagłuszając tym samym resztę)
*stworzenie od podstaw nowej ścieżki dźwiękowej (dialogowej), czyli po prostu dubbing.

I ja się dzisiaj mam zamiar skupić na tym ostatnim sposobie, gdyż jest on najczęściej wykorzystywany w filmach i serialach animowanych (o zgrozo coraz częściej również w filmach aktorskich, halp!).

Polski dubbing generalnie jest mocno grzeszny, oj mocno. Wiele ma na sumieniu, ale jest tego tyle, że będzie z tego osobna notka. Nie będę tutaj opisywać całego dubbingowego światka, jego wspaniałych momentów glorii i chwały, ani też mrocznych upadków, o których każdy wolałby zapomnieć. Nie będę też zawierać porównań między polskimi wersjami a oryginałami, na to też przyjdzie czas. Napiszę tym razem lekko i na luzie o ciekawych zbieżnościach głosowych na naszym polskim podwórku.

Nie raz i nie dwa razy zdarzyło się każdemu z nas, że słuchając jednej postaci nagle kojarzył ją z inną. Oglądając "Aparatkę" i słysząc Marię po raz pierwszy od razu pomyślałam sobie: o, Brawurka z "Atomówek" ("Powerpuff Girls")! Albo słuchając Timona z "Króla Lwa" od razu skojarzyłam go z Gustem z "Gumisów". Jednakże są i takie przypadki, kiedy aktor tak się postara, że ni w ząb nie da się go rozpoznać przy pierwszym usłyszeniu jego popisów w rożnych rolach. I o tych przypadkach chciałabym teraz napisać - o tych aktorach, którzy mnie osobiście zdziwili albo rozbawili różnorodnością dobieranych im ról.


Na pierwszy ogień pójdzie:

  JACEK KAWALEC





Na chwilę obecną 52-latek o charakterystycznym tembrze głosu. Zaczynam właśnie od niego, a raczej jego głosu, bo był moją inspiracją do napisania tej notki. Kiedy przeglądałam sobie spokojnie filmweb i natknęłam się na jego podstronę, zerknęłam sobie w listę postaci, którym użyczył swego głosu i poza oczywistym Dymitrem z "Anastazji" w wersji kinowej (JEDYNEJ SŁUSZNEJ), znalazły się tam postacie, których NIGDY bym sama do niego nie dopasowała. A w szczególności tych dwóch:


Słodki i niewinny Muminek z "Doliny Muminków" oraz drący non stop mordę wredny 
Wayne z "Bliźniaków Cramp".


Kiedy o tym przeczytałam, niemal spadłam z krzesła. Jacek Kawalec tak dobrze wymodulował głos i w jednym i w drugim przypadku, że na pierwszy rzut oka (ucha?) nigdy bym tych postaci ze sobą nie skojarzyła. A tu proszę, niespodzianka! Oczywiście kiedy już się dowiedziałam, kto użycza obu postaciom swego brzmienia, rozpoznałam pana Jacka, jednak w pierwszej chwili miałam wielkie: Coooo...! na twarzy. A tu i inne postacie (nie wszystkie, wybrałam te ciekawsze), którym Jacek Kawalec użyczył swego głosu:




Jako ciekawostkę dodam, że Jacek Kawalec obsadził również tak kultowe role, jak: "polonista Witebski" w serialu "Ranczo", "Psychiatra Roman" w "Kocham Klarę" oraz "Policyjny negocjator próbujący bezskutecznie nakłonić Monikę Wagner do zaniechania próby samobójczej" w "Pierwszej Miłości" :) 


WIKTOR ZBOROWSKI


Ten niemal dwumetrowy aktor jest odpowiedzią na pytanie postawione w tytule tej notki. Jego głos jest wyjątkowo niski i głęboki, dlatego nie dziwię się, że takie postacie jak Tai Lung z "Kung Fu Pandy", Mufasa z "Króla Lwa" czy Gandalf Szary z "Hobbita" się nim posługują (chociaż bardziej głos ten by mi pasował do Sarumana, ale niech im wszystkim będzie...). Obelix z głosem Wiktora Zborowskiego z filmów aktorskich o Asterixie również mnie nie dziwi, ale za to użycie tego ciężkiego barytonu dla chuderlawego Surge'a Protectora z filmu "Ralph Demolka" ("Wreck-it Ralph!") już tak. I szalonemu papugowi kakadu Nigelowi z "Rio".
Ciekawostką niech też będzie to, że pan Zborowski pożyczył swój głos dwóm swym imiennikom: 
Victorowi w krótkometrażówce "Jam Session" oraz Victorowi z "Dzwonnika z Notre Dame". Zatem jeśli chcecie posłuchać sobie, jakby brzmiał śpiewający Gandalf, puśćcie sobie piosenkę "Niezwykły gość" z "Dzwonnika..." ;)





A mówiąc o "Dzwonniku z Notre Dame"... Czy uwierzylibyście, że najmroczniejszy i najpotężniejszy czarnoksiężnik na świecie - Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać z filmu "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" dzieli głos z...


...Hugiem. Obaj panowie wydają się być tym faktem zdziwieni, a wszystko przez tego oto człowieka:

MARIAN OPANIA



Ten niepozorny aktor niesamowitym talentem, jeśli chodzi o dubbing. Jego charakterystyczny głos często użyczany jest postaciom charakterystycznym i śmiesznym. Kurczę, nic dziwnego, bo Marian Opania jest w tym niezwykle dobry! Dzięki nim takie postacie jak Le Fou z "Pięknej i Bestii", Cornwall z "Magicznego miecza" albo Szponder z "Ratatuj" żyją i tryskają energią:





EMILIAN KAMIŃSKI


Jeśli ktoś oglądał kiedyś "U Pana Boga w Ogródku" albo "U Pana Boga Za Piecem" to na pewno kojarzy gangstera Bociana, który rzuca przekleństwami na prawo i lewo, upija się i generalnie nie jest zbyt miłym człowiekiem. Kiedy powiedziałam mojej siostrze, że aktor ten podkładał głos Pumbie w "Królu Lwie" i śwince Hamm z trylogii "Toy Story", nie mogła uwierzyć.
Sama jak byłam mała, to pomyliłam jego głos z Tyńcem - zwracam honor i przepraszam, ale nadal uważam, że Sebastian z "Małej Syrenki" powinien umieć śpiewać... Panie Kamiński, jest pan o wiele lepszy jako gangster niż podwodny mistrz orkiestry!






JACEK CZYŻ



Chcieliście kiedyś usłyszeć, jakby brzmiał Tygrysek z "Kubusia Puchatka" albo Rafiki w bardziej bojowym wydaniu? Cóż, obejrzyjcie sobie animowanego "Władcę Pierścieni" i posłuchajcie Boromira. Okrzyk "Wiwat Shire!" po tym, jak Frodo dziabnął w nogę goblina nie mógł brzmieć lepiej, a jeśli się wyobraźi, że to nie syn namiestnika Gondoru, a chociażby "Płomyk" z "Pięknej i Bestii"... od razu jakoś weselej :). Zresztą przejrzyjcie plejadę postaci, którym głosu pożyczył pan Jacek Czyż:







Generalnie tego jest naprawdę, naprawdę dużo. Chciałam powklejać tutaj jeszcze kilka innych osób, takich jak Jarosława Boberka czy Wojciecha Paszkowskiego, ale ci tytani polskiego dubbingu po prostu zasługują na osobne wpisy. Tak samo jak Krzysztof Kołbasiuk, czy też cała plejada dubbingujących kobiet. Niech ten wpis zatem będzie krótką zajawką tego, co tutaj się jeszcze pojawi.

W każdym razie dzięki za dotarcie do końca notki i zapraszam w przyszłości! Postaram się teraz już częściej pisać, a nie raz na pół roku.

WIWAT SHIRE!

wtorek, 1 kwietnia 2014

Film spokojny, film miły, czyli "Powrót do marzeń" i podkreślone policzki

Nikomu nie trzeba przedstawiać japońskiego Studia Ghibli, spod znaku którego wyszły znane filmy, takie jak "Ruchomy Zamek Hauru", "Spirited away" czy "Grobowiec Świetlików". Jednak teraz chciałabym napisać kilka słów o innych produkcjach, które powstały w Studiu spod znaku Totora.

Najpierw "Powrót do marzeń" ("Omohide Poro Poro" jak też "Only Yesterday") w reżyserii Isao Takahaty.



Przygotowując na Pyrkon konkurs o Studiu Ghibli razem z przyjaciółką oglądałyśmy zaległe animacje z Ghibli. Jednym z nich był właśnie film "Powrót do marzeń". Początkowo nie miałam go oglądać, bo robiłam akurat coś innego, lecz wspomniana przyjaciółka oglądała ten film akurat w pomieszczeniu, gdzie byłam. Zerkałam więc jej przez ramię, oglądałam poszczególne sceny i słuchałam wyjaśnień, kiedy akurat czegoś nie widziałam. "Ona ma takie słodkie policzki jak się uśmiecha! Wygląda starzej, a ma tylko 27 lat". 27 lat? - pomyślałam i się przysiadłam. Od tamtej chwili oglądałyśmy razem.

Co w tym filmie było takiego, że mnie wciągnął? Właściwie sama nie wiem, bo był mocno monotonny. Monotonność ta jednak absolutnie nie była zła - była właśnie przyjemna. Bardzo przyjemna.

"Powrót do marzeń" opowiada historię wspomnianej dwudziestosiedmiolatki Taeko mieszkającej w Tokio, która postanawia wziąć 10 dniowy urlop i spędzić go na wsi, pracując. W czasie drogi nachodzi ją moc wspomnień z czasów, gdy chodziła do 5 klasy podstawówki. Na farmie u krewnych męża swej siostry, prowadząc spokojny żywot, analizuje swoje życie i to, dokąd zmierza, przypominając sobie coraz to nowe sytuacje, które miały miejsce w czasach, kiedy była dzieckiem.

I w sumie to tyle. Rozumiem, że wiele osób, przyzwyczajonych do widowiskowości, pięknych kolorów, humoru oraz ciekawej akcji filmów ze Studia Ghibli mogło się rozczarować tym filmem (jak ja inną produkcją, "Ocean's Wave"... ale o tym później). Jednakże ja sama oglądałam go co prawda bez zapartego tchu, ale kiedy przerwałam oglądanie filmu z koleżanką w połowie (czas, czas!), to kiedy miałam możliwość, zaraz do niego wróciłam i doobejrzałam do końca. Nie żałuję.

Film pełny jest subtelności i spokoju, wyłączając wspomnienia głównej bohaterki. Postacie są wykreowane ładnie i spójnie, nie ma w nich przesady. Nie są nawet przesadnie zwykłe, jak to ma czasem miejsce w innych filmach, gdzie nie znosi się głównych bohaterów za nijakość. "Powrót do marzeń" to podróż po życiu Taeko, po jej wspomnieniach i tym, co przeżywa aktualnie. Z każdą sceną dowiadujemy się o niej więcej. Bardzo przyjemnie się to ogląda, taki odświeżający powiew bijący od ekranu, dokładnie jak powietrze na farmie, gdzie toczyła się większość akcji. I te uśmiechy! Nigdzie nie ma szczerszych i szerszych uśmiechów od tych, które rozświetlają twarze bohaterów tego filmu.

 


Właściwie dlaczego w filmach animowanych tak bardzo unika się rysowania zmarszczek mimicznych przy szerokim uśmiechu? Dlatego, że takie coś postarza postać. Stąd wyrażenie "wygląda jak babcia!" mojej przyjaciółki. Jest strasznie mało filmów, gdzie podkreśla się konturową kreską naturalne zmarszczki postaci, dlatego zabieg ten w filmie "Powrót do marzeń" nadaje designowi bohaterów oryginalności i charakteru. Jednak chyba trochę jej odbiera z "piękna". Nasuwa się pytanie: dlaczego w takim razie rysownicy postanowili "ubrzydzać" postać?

Bo nie było potrzeby ich jałowego upiększania. Film jest naturalny pod każdym względem, więc naturalność zmarszczek mimicznych pasowała tutaj wspaniale. Nasza bohaterka nie musi być i nie jest wyjątkowo piękna, jest raczej przeciętna, podobnie jak kobiety z jej otoczenia.
Szerokie uśmiechy były wielkim kontrastem dla smutnych czy pełnych melancholii min. Widać było wtedy różnicę między uśmiechami sztucznymi, a tymi szczerymi. Mogło to na początku przeszkadzać, ale po czasie widz zaczyna się do tego przyzwyczajać. Nawet więcej, te uśmiechy zaczynają się podobać. Ja sama mimowolnie się rozpromieniałam przed ekranem, kiedy widziałam, że któryś z bohaterów rozciąga swoją sympatyczną gębę w uśmiechu. Bo to było sympatyczne. I bardzo ludzkie, a skoro film traktował o sprawach bardzo mocno ludzkich, to dlaczego miałby zostać pozbawiony tych małych smaczków, jakim jest zaznaczenie zmarszczki mimicznej?

Szkoda, że w animacjach tak często pomija się typowo naturalne cechy wyglądu. Rozumiem oczywiście nierysowanie owłosienia na ciele kobiety (pod pachami czy na rękach) czy nieregularnej linii brwi... ale czemu musi to się tyczyć wszystkiego? Rzadko w animacji, nawet w tej dążącej jakoś do realizmu, trafia się dobrze zarysowany nos, zmarszczki między brwiami w czasie grymasu, czy właśnie podkreślenie policzków podczas uśmiechu. Nigdy dotąd nie zwracałam na to wielkiej uwagi, ale teraz, kiedy zerkam sobie na wszystkie postacie kobiecie, czy Disneyowskie czy nie, widzę... płaskość. Postacie są schematyczne i wszystkie do siebie podobne, potrafię je sprowadzić do wspólnego mianownika dość szybko. Lecz z drugiej strony nie będę się rozpisywać, dlaczego tak jest, bo każdy to wie, Ameryki nie odkryłam.



Piszę tylko, że szkoda, że rezygnuje się z takich zabiegów ucharakterystycznienia postaci na rzecz jej upiększenia i sprzedajności. Jak to powiedziała moja znajoma, ludzie muszą obcować pięknem, głównie w sztuce, bo normalności i typowości mają dość na co dzień. Nie do końca się z nią zgadzam, bo ładne ukazanie pozornej zwykłości i normalności może właśnie tę naszą zwykłość upiększyć, zaczarować. Lubię filmy o normalnych ludziach z normalnymi problemami - z nimi najłatwiej jest się człowiekowi identyfikować i odnaleźć s bohaterach swoje odbicie. Rozumiem jednak, że nie wszyscy to lubią i nie wszyscy pragną przychodzić do kin czy włączać telewizorów i oglądać w nich to, co mają codziennie przed oczami. Kino istnieje w 90% dla rozrywki, bo ta najbardziej kojarzy się z przyjemnością. Jednakże sądzę, że obejrzenie od czasu do czasu filmu, który traktuje o kimś, kto żyje swoim życiem, w którym nie ma spektakularnych zwrotów akcji, to miła odskocznia nie tylko od dnia codziennego, ale też od efekciarstwa i fajerwerków kina, jakie znamy.

Takim filmem jest właśnie produkcja "Powrót do marzeń" - spokojny, miły w odbiorze i nie taki znowu płytki czy banalny. Wspomnienia z dzieciństwa Taeko zilustrowane zostały niezwykle barwnie i przekonująco. Nie było w nich ani grama przesady, za to zawarto w nich mnóstwo dziecięcej zadziorności, spotkań z pierwszymi niezręcznymi sytuacjami, małych-wielkich kontrowersji czy po prostu wyrwanych z kontekstu wspomnień, które nawiedzają każdego z nas zawsze w różnych, nieoczekiwanych momentach dorosłego życia. Jestem niemal pewna, że wszyscy mają przynajmniej jedno wczesne wspomnienie, które zawsze wywołują uśmiech na naszej twarzy i kilka takich, o których byśmy woleli dawno zapomnieć. Czy też nie jest tak, że niektóre wspomnienia wydarzeń niosą za sobą też wspomnienia tamtych emocji? Tak jak Taeko, gdy ze swoją pierwszą sympatią zamieniła tylko kilka słów, a wspomnienie ówczesnej euforii spowodowało, że jako dorosła kobieta potrafiła się na to wspomnienie roześmiać głośno i przytulić ze szczęścia do poduszki.

Strasznie dużo napisałam, a chciałabym dopisać wiele więcej - coś o pięknych, akwarelowych tłach, o ładnie skomponowanych postaciach, o dubbingu, o muzyce... Jednak wolę coś zostawić dla tych, którzy filmu nie widzieli, a chcieliby zobaczyć i poczuć atmosferę "Powrotu do marzeń" na własnej skórze.
Mi się podobał. Nie był pozbawiony subtelnej głębi, a przesłanie nie zostało rzucone nam bezczelnie w twarz. Sądzę, że każdy znalazłby w tej produkcji coś dla siebie, jeśli tylko chciałby stawić czoło spokojnemu, miłemu filmowi.