wtorek, 1 kwietnia 2014

Film spokojny, film miły, czyli "Powrót do marzeń" i podkreślone policzki

Nikomu nie trzeba przedstawiać japońskiego Studia Ghibli, spod znaku którego wyszły znane filmy, takie jak "Ruchomy Zamek Hauru", "Spirited away" czy "Grobowiec Świetlików". Jednak teraz chciałabym napisać kilka słów o innych produkcjach, które powstały w Studiu spod znaku Totora.

Najpierw "Powrót do marzeń" ("Omohide Poro Poro" jak też "Only Yesterday") w reżyserii Isao Takahaty.



Przygotowując na Pyrkon konkurs o Studiu Ghibli razem z przyjaciółką oglądałyśmy zaległe animacje z Ghibli. Jednym z nich był właśnie film "Powrót do marzeń". Początkowo nie miałam go oglądać, bo robiłam akurat coś innego, lecz wspomniana przyjaciółka oglądała ten film akurat w pomieszczeniu, gdzie byłam. Zerkałam więc jej przez ramię, oglądałam poszczególne sceny i słuchałam wyjaśnień, kiedy akurat czegoś nie widziałam. "Ona ma takie słodkie policzki jak się uśmiecha! Wygląda starzej, a ma tylko 27 lat". 27 lat? - pomyślałam i się przysiadłam. Od tamtej chwili oglądałyśmy razem.

Co w tym filmie było takiego, że mnie wciągnął? Właściwie sama nie wiem, bo był mocno monotonny. Monotonność ta jednak absolutnie nie była zła - była właśnie przyjemna. Bardzo przyjemna.

"Powrót do marzeń" opowiada historię wspomnianej dwudziestosiedmiolatki Taeko mieszkającej w Tokio, która postanawia wziąć 10 dniowy urlop i spędzić go na wsi, pracując. W czasie drogi nachodzi ją moc wspomnień z czasów, gdy chodziła do 5 klasy podstawówki. Na farmie u krewnych męża swej siostry, prowadząc spokojny żywot, analizuje swoje życie i to, dokąd zmierza, przypominając sobie coraz to nowe sytuacje, które miały miejsce w czasach, kiedy była dzieckiem.

I w sumie to tyle. Rozumiem, że wiele osób, przyzwyczajonych do widowiskowości, pięknych kolorów, humoru oraz ciekawej akcji filmów ze Studia Ghibli mogło się rozczarować tym filmem (jak ja inną produkcją, "Ocean's Wave"... ale o tym później). Jednakże ja sama oglądałam go co prawda bez zapartego tchu, ale kiedy przerwałam oglądanie filmu z koleżanką w połowie (czas, czas!), to kiedy miałam możliwość, zaraz do niego wróciłam i doobejrzałam do końca. Nie żałuję.

Film pełny jest subtelności i spokoju, wyłączając wspomnienia głównej bohaterki. Postacie są wykreowane ładnie i spójnie, nie ma w nich przesady. Nie są nawet przesadnie zwykłe, jak to ma czasem miejsce w innych filmach, gdzie nie znosi się głównych bohaterów za nijakość. "Powrót do marzeń" to podróż po życiu Taeko, po jej wspomnieniach i tym, co przeżywa aktualnie. Z każdą sceną dowiadujemy się o niej więcej. Bardzo przyjemnie się to ogląda, taki odświeżający powiew bijący od ekranu, dokładnie jak powietrze na farmie, gdzie toczyła się większość akcji. I te uśmiechy! Nigdzie nie ma szczerszych i szerszych uśmiechów od tych, które rozświetlają twarze bohaterów tego filmu.

 


Właściwie dlaczego w filmach animowanych tak bardzo unika się rysowania zmarszczek mimicznych przy szerokim uśmiechu? Dlatego, że takie coś postarza postać. Stąd wyrażenie "wygląda jak babcia!" mojej przyjaciółki. Jest strasznie mało filmów, gdzie podkreśla się konturową kreską naturalne zmarszczki postaci, dlatego zabieg ten w filmie "Powrót do marzeń" nadaje designowi bohaterów oryginalności i charakteru. Jednak chyba trochę jej odbiera z "piękna". Nasuwa się pytanie: dlaczego w takim razie rysownicy postanowili "ubrzydzać" postać?

Bo nie było potrzeby ich jałowego upiększania. Film jest naturalny pod każdym względem, więc naturalność zmarszczek mimicznych pasowała tutaj wspaniale. Nasza bohaterka nie musi być i nie jest wyjątkowo piękna, jest raczej przeciętna, podobnie jak kobiety z jej otoczenia.
Szerokie uśmiechy były wielkim kontrastem dla smutnych czy pełnych melancholii min. Widać było wtedy różnicę między uśmiechami sztucznymi, a tymi szczerymi. Mogło to na początku przeszkadzać, ale po czasie widz zaczyna się do tego przyzwyczajać. Nawet więcej, te uśmiechy zaczynają się podobać. Ja sama mimowolnie się rozpromieniałam przed ekranem, kiedy widziałam, że któryś z bohaterów rozciąga swoją sympatyczną gębę w uśmiechu. Bo to było sympatyczne. I bardzo ludzkie, a skoro film traktował o sprawach bardzo mocno ludzkich, to dlaczego miałby zostać pozbawiony tych małych smaczków, jakim jest zaznaczenie zmarszczki mimicznej?

Szkoda, że w animacjach tak często pomija się typowo naturalne cechy wyglądu. Rozumiem oczywiście nierysowanie owłosienia na ciele kobiety (pod pachami czy na rękach) czy nieregularnej linii brwi... ale czemu musi to się tyczyć wszystkiego? Rzadko w animacji, nawet w tej dążącej jakoś do realizmu, trafia się dobrze zarysowany nos, zmarszczki między brwiami w czasie grymasu, czy właśnie podkreślenie policzków podczas uśmiechu. Nigdy dotąd nie zwracałam na to wielkiej uwagi, ale teraz, kiedy zerkam sobie na wszystkie postacie kobiecie, czy Disneyowskie czy nie, widzę... płaskość. Postacie są schematyczne i wszystkie do siebie podobne, potrafię je sprowadzić do wspólnego mianownika dość szybko. Lecz z drugiej strony nie będę się rozpisywać, dlaczego tak jest, bo każdy to wie, Ameryki nie odkryłam.



Piszę tylko, że szkoda, że rezygnuje się z takich zabiegów ucharakterystycznienia postaci na rzecz jej upiększenia i sprzedajności. Jak to powiedziała moja znajoma, ludzie muszą obcować pięknem, głównie w sztuce, bo normalności i typowości mają dość na co dzień. Nie do końca się z nią zgadzam, bo ładne ukazanie pozornej zwykłości i normalności może właśnie tę naszą zwykłość upiększyć, zaczarować. Lubię filmy o normalnych ludziach z normalnymi problemami - z nimi najłatwiej jest się człowiekowi identyfikować i odnaleźć s bohaterach swoje odbicie. Rozumiem jednak, że nie wszyscy to lubią i nie wszyscy pragną przychodzić do kin czy włączać telewizorów i oglądać w nich to, co mają codziennie przed oczami. Kino istnieje w 90% dla rozrywki, bo ta najbardziej kojarzy się z przyjemnością. Jednakże sądzę, że obejrzenie od czasu do czasu filmu, który traktuje o kimś, kto żyje swoim życiem, w którym nie ma spektakularnych zwrotów akcji, to miła odskocznia nie tylko od dnia codziennego, ale też od efekciarstwa i fajerwerków kina, jakie znamy.

Takim filmem jest właśnie produkcja "Powrót do marzeń" - spokojny, miły w odbiorze i nie taki znowu płytki czy banalny. Wspomnienia z dzieciństwa Taeko zilustrowane zostały niezwykle barwnie i przekonująco. Nie było w nich ani grama przesady, za to zawarto w nich mnóstwo dziecięcej zadziorności, spotkań z pierwszymi niezręcznymi sytuacjami, małych-wielkich kontrowersji czy po prostu wyrwanych z kontekstu wspomnień, które nawiedzają każdego z nas zawsze w różnych, nieoczekiwanych momentach dorosłego życia. Jestem niemal pewna, że wszyscy mają przynajmniej jedno wczesne wspomnienie, które zawsze wywołują uśmiech na naszej twarzy i kilka takich, o których byśmy woleli dawno zapomnieć. Czy też nie jest tak, że niektóre wspomnienia wydarzeń niosą za sobą też wspomnienia tamtych emocji? Tak jak Taeko, gdy ze swoją pierwszą sympatią zamieniła tylko kilka słów, a wspomnienie ówczesnej euforii spowodowało, że jako dorosła kobieta potrafiła się na to wspomnienie roześmiać głośno i przytulić ze szczęścia do poduszki.

Strasznie dużo napisałam, a chciałabym dopisać wiele więcej - coś o pięknych, akwarelowych tłach, o ładnie skomponowanych postaciach, o dubbingu, o muzyce... Jednak wolę coś zostawić dla tych, którzy filmu nie widzieli, a chcieliby zobaczyć i poczuć atmosferę "Powrotu do marzeń" na własnej skórze.
Mi się podobał. Nie był pozbawiony subtelnej głębi, a przesłanie nie zostało rzucone nam bezczelnie w twarz. Sądzę, że każdy znalazłby w tej produkcji coś dla siebie, jeśli tylko chciałby stawić czoło spokojnemu, miłemu filmowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz