czwartek, 18 grudnia 2014

Zakazane, niegrzeczne, niepoprawne - zbiór kontrowersyjnych kreskówek sprzed 1950 roku.

Nie raz już powtarzałam, że najbardziej irytującym komentarzem, jaki można rzucić pod filmem to zbulwersowany okrzyk rodzica w stylu: "Ta bajka nie jest dla dzieci!!!11!1! Przemoc, erotyka, śmierć - kiedyś tego nie było!!!".

Oj, było było. I to właśnie temat na dzisiejszą notkę.

Mało kto dzisiaj sobie zdaje sprawę, że krótkie animacje humorystyczne, a inaczej bajki nie były na początku tworzone z myślą o najmłodszych. Na samym początku animacja stanowiła swego rodzaju przerzucenie satyry z broszur/komiksów/rysunkowych historyjek na ruchomą płaszczyznę. Krótkometrażówki, podobnie jak kino w ogóle, było skierowane głównie do dorosłych. To, co często dzisiaj uważane jest za "mocne", kiedyś było normalne. Seks, przemoc, sekty, śmierć, psychodela, rasizm - a wszystko w formie śmiesznych, miękkich, pociesznych i niewinnie wyglądających postaciach.

Żeby nie przedłużać, zaprezentuję Wam teraz zbiór kreskówek sprzed 1950 roku, które dzisiaj wzbudzają kontrowersje, a niegdyś oglądanie ich to była norma. Niektóre z nich mną wstrząsnęły, inne wywołały konsternację, a jeszcze inne mi osobiście nic nie zrobiły, ale zawierają w sobie wątki, które z pewnością w bajkach puszczanych przed 22:00 by nie przeszły.

Ach i jeszcze jedno - nie zamieszczam teraz kreskówek z listy "Banned 11" - tę listę opiszę dokładniej w następnej notce o cenzurze w świecie animacji.


!!!UWAGA!!!

Animacje tu zamieszczone zawierają sceny "niebezpieczne" dla młodszych osób.
To z pewnością nie są "bajki dla dzieci" ;) Kolejność przypadkowa!

1. "The Skeleton Dance", 1929

Wczesne kreskówki Walta Disneya to często swego rodzaju makabreski. Dziwny mrok, śmierć, groza wymieszane z wesołą muzyczką i zabawnymi gagami to podstawa tamtych dziełek. Najbardziej znaną i chyba najbardziej lubianą był właśnie Taniec Szkieletów. Mówcie co chcecie, te szkielety są momentami bardzo creepy...



2. "Mickey Mouse: The Mad Doctor", 1933r.

To druga mroczna krótkometrażówka Disneya, którą koniecznie chciałam tutaj zamieścić. Opowiada o szalonym naukowcu, który w burzliwą noc porywa psa Pluto i ma zamiar przeprowadzać na nim makabryczne eksperymenty. Pamiętam tę baję z dzieciństwa i jak Boga kocham, kochałam ten odcinek, ale za każdym razem miałam odczucie, które dzisiaj mogę już określić jako "this is so wrong yet awesome".



3. "Bimbo's Initiation", 1931r.

Postać Bimbo wykreowana została we Fleischer Studio (przez Maxa Fleischera) niemal w tym samym momencie, co jego sławna koleżanka Betty Boop. Oprócz występów jako przyjaciel Betty, miał też występy solowe. Jednym z takich występów jest pokręcona przygoda Bimbo wpadającego w łapy dziwacznej sekty, która prędzej go zabije, niż pozwoli odejść. 



Wanna be a member? Wanna be a member?


4. "Betty Boop Minnie the Moocher", 1932r.

Betty Boop to postać stworzona przez Maxa Fleischera w 1930r. Publiczność od razu pokochała tę seksowną, ale niewinną, słodką kobietkę śpiewającą charakterystycznym nieco dziecięcym głosem. Właściwie powinnam tutaj wrzucić większość kreskówek z Betty, bo w każdej pojawiają się takie elementy jak unosząca się spódniczka czy widoczne podwiązki, ale Minnie the Moocher to mój faworyt. Nie dość, że występuje tam Cab Calloway, to jego psychodeliczny performans jako duch-mors wpędza w niedużą konsternację, chociażby w momencie usadzenia duchów-więźniów na krześle elektrycznym. No i ta muzyka!



5. "Scrub Me Mamma With a Boogie Beat", 1941r.

Studio Universal ma na swoim koncie kreskówkę, którą znalazłam na youtube opisaną jako "most racist cartoon ever". Krótki opis bajki: leniwi murzyni zbierający bawełnę ożywieni widokiem białej kobiety. Tutaj chyba komentarza dodawać nie muszę, prawda?




6. "Private Snafu - Booby Traps", 1944r.

Szeregowy Snafu to postać stworzona w studiu Warner Bros. To pocieszny i przygłupi amerykański żołnierz. Jego przygody miały w sposób humorystyczny przestrzegać przed niebezpieczeństwami czyhającymi na walczących podczas II Wojny Światowej. Powiem tak, kto lubił zawsze Elmera Fudda z serii o Króliku Bugsie, z pewnością polubi nieco odważniejszego w wymowie Szeregowego Snafu, tutaj opierającego się urokom pięknych cycatych pułapek :)



A skoro jesteśmy już przy tematach II Wojny Światowej, to pośmiejmy się z Hitlera...
Właściwie każda większa wytwórnia może się pochwalić jakimś filmikiem obśmiewającym przywodcę III Rzeszy, ja zamieszczę najsławniejsze trzy, wszystkie zawierające z jakiegoś powodu kaczki:

7. "The Ducktators", 1942. 

Looney Tunes od Warner Bros stworzyli krotkometrażówkę, która w kilku minutach zdążyła ośmieszyć Niemców, Japończyków jak i Francuzów. Enjoy!




8. "Donald Duck: The Fuhrer's Face", 1943.

Wszystkim znany Kaczor Donald kilkakrotnie występował w kreskówkach Disneya traktujących o II Wojnie Światowej, a najbardziej znaną jest Twarz Fuhrera. Przyznam szczerze, że sama bajka jest śmieszna, ale moja europejska dusza się nieco skonfudowała na myśl, że u nas wtedy trwało piekło, a jednocześnie w Ameryce rysunkowi, poczciwi naziści śpiewają sobie o nadczłowieku. Co jak co, sama bajka śmieszna;)




9. "Daffy Duck - Daffy the Commando", 1943r.

Podobnie jak Donald, Daffy również miał możliwość spotkania się z Hitlerem. Podszedł do tego jednak bardziej na luzie i w swoim stylu robi w jajo nazistów, a na końcu wali młotkiem w głowę samego Hitlera. Warto obejrzeć chociażby dla jego krzyku na końcu :)



10. "Eveready Harton in Bueried Treasure", 1929r.

OK, tego już nie zamieszczę, nie ma szans. To pierwsza porno-animacja, przy której wymiękłam. Nie do końca wiadomo, kto jest jej autorem, ponadto zakazano jej emisji w USA, ale wyciekła na Kubie, a potem się rozprzestrzeniła dalej. Nie dość, że dzieło to jest obsceniczne, strasznie wulgarne, to jeszcze zawiera elementy zoofilii. Nie wiem, czy Wam ją polecać, ale jak ktoś ją obejrzy, niech koniecznie da znać, co o tym sądzi. 

.........................................................

Takich animacji jak te powyżej jest sporo, jednak nie wszystkie znajdują się na youtube albo innym vimeo. Czasem można je znaleźć gdzieś na DVD, czasem któraś kreskówka poleci w telewizji. W każdym razie stare krótkometrażówki mają swój klimat, warto czasem je sobie obejrzeć i samemu poszukać elementów kontrowersyjnych w tychże. 

Mam nadzieję, że Wam się ta lista podobała!

!BONUS!

Świnka Porky i "Son of a b*tch!"



niedziela, 13 kwietnia 2014

Co ma wspólnego Mufasa, Gandalf i biskup z "Rancza", czyli kilka zabawnych głosowych zestawień

Swego czasu, kiedy kino przestawało być nieme, pojawił się zasadniczy problem - co tu zrobić, by film rozdystrybuować na cały świat, ale by był on jednocześnie zrozumiany po krajach obcojęzycznych... Jak tu film dźwiękowy przełożyć na na inny język?

Wymyślono jak dotąd trzy rozwiązania:
*użycie napisów (tłumaczenie w postaci tekstu wyświetlanego na bieżąco u dołu ekranu)
*wykorzystanie lektora (na oryginalną ścieżkę dźwiękową nałożona zostaje dodatkowa, w której to tłumacz przekłada dialogi na język docelowy, zagłuszając tym samym resztę)
*stworzenie od podstaw nowej ścieżki dźwiękowej (dialogowej), czyli po prostu dubbing.

I ja się dzisiaj mam zamiar skupić na tym ostatnim sposobie, gdyż jest on najczęściej wykorzystywany w filmach i serialach animowanych (o zgrozo coraz częściej również w filmach aktorskich, halp!).

Polski dubbing generalnie jest mocno grzeszny, oj mocno. Wiele ma na sumieniu, ale jest tego tyle, że będzie z tego osobna notka. Nie będę tutaj opisywać całego dubbingowego światka, jego wspaniałych momentów glorii i chwały, ani też mrocznych upadków, o których każdy wolałby zapomnieć. Nie będę też zawierać porównań między polskimi wersjami a oryginałami, na to też przyjdzie czas. Napiszę tym razem lekko i na luzie o ciekawych zbieżnościach głosowych na naszym polskim podwórku.

Nie raz i nie dwa razy zdarzyło się każdemu z nas, że słuchając jednej postaci nagle kojarzył ją z inną. Oglądając "Aparatkę" i słysząc Marię po raz pierwszy od razu pomyślałam sobie: o, Brawurka z "Atomówek" ("Powerpuff Girls")! Albo słuchając Timona z "Króla Lwa" od razu skojarzyłam go z Gustem z "Gumisów". Jednakże są i takie przypadki, kiedy aktor tak się postara, że ni w ząb nie da się go rozpoznać przy pierwszym usłyszeniu jego popisów w rożnych rolach. I o tych przypadkach chciałabym teraz napisać - o tych aktorach, którzy mnie osobiście zdziwili albo rozbawili różnorodnością dobieranych im ról.


Na pierwszy ogień pójdzie:

  JACEK KAWALEC





Na chwilę obecną 52-latek o charakterystycznym tembrze głosu. Zaczynam właśnie od niego, a raczej jego głosu, bo był moją inspiracją do napisania tej notki. Kiedy przeglądałam sobie spokojnie filmweb i natknęłam się na jego podstronę, zerknęłam sobie w listę postaci, którym użyczył swego głosu i poza oczywistym Dymitrem z "Anastazji" w wersji kinowej (JEDYNEJ SŁUSZNEJ), znalazły się tam postacie, których NIGDY bym sama do niego nie dopasowała. A w szczególności tych dwóch:


Słodki i niewinny Muminek z "Doliny Muminków" oraz drący non stop mordę wredny 
Wayne z "Bliźniaków Cramp".


Kiedy o tym przeczytałam, niemal spadłam z krzesła. Jacek Kawalec tak dobrze wymodulował głos i w jednym i w drugim przypadku, że na pierwszy rzut oka (ucha?) nigdy bym tych postaci ze sobą nie skojarzyła. A tu proszę, niespodzianka! Oczywiście kiedy już się dowiedziałam, kto użycza obu postaciom swego brzmienia, rozpoznałam pana Jacka, jednak w pierwszej chwili miałam wielkie: Coooo...! na twarzy. A tu i inne postacie (nie wszystkie, wybrałam te ciekawsze), którym Jacek Kawalec użyczył swego głosu:




Jako ciekawostkę dodam, że Jacek Kawalec obsadził również tak kultowe role, jak: "polonista Witebski" w serialu "Ranczo", "Psychiatra Roman" w "Kocham Klarę" oraz "Policyjny negocjator próbujący bezskutecznie nakłonić Monikę Wagner do zaniechania próby samobójczej" w "Pierwszej Miłości" :) 


WIKTOR ZBOROWSKI


Ten niemal dwumetrowy aktor jest odpowiedzią na pytanie postawione w tytule tej notki. Jego głos jest wyjątkowo niski i głęboki, dlatego nie dziwię się, że takie postacie jak Tai Lung z "Kung Fu Pandy", Mufasa z "Króla Lwa" czy Gandalf Szary z "Hobbita" się nim posługują (chociaż bardziej głos ten by mi pasował do Sarumana, ale niech im wszystkim będzie...). Obelix z głosem Wiktora Zborowskiego z filmów aktorskich o Asterixie również mnie nie dziwi, ale za to użycie tego ciężkiego barytonu dla chuderlawego Surge'a Protectora z filmu "Ralph Demolka" ("Wreck-it Ralph!") już tak. I szalonemu papugowi kakadu Nigelowi z "Rio".
Ciekawostką niech też będzie to, że pan Zborowski pożyczył swój głos dwóm swym imiennikom: 
Victorowi w krótkometrażówce "Jam Session" oraz Victorowi z "Dzwonnika z Notre Dame". Zatem jeśli chcecie posłuchać sobie, jakby brzmiał śpiewający Gandalf, puśćcie sobie piosenkę "Niezwykły gość" z "Dzwonnika..." ;)





A mówiąc o "Dzwonniku z Notre Dame"... Czy uwierzylibyście, że najmroczniejszy i najpotężniejszy czarnoksiężnik na świecie - Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać z filmu "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" dzieli głos z...


...Hugiem. Obaj panowie wydają się być tym faktem zdziwieni, a wszystko przez tego oto człowieka:

MARIAN OPANIA



Ten niepozorny aktor niesamowitym talentem, jeśli chodzi o dubbing. Jego charakterystyczny głos często użyczany jest postaciom charakterystycznym i śmiesznym. Kurczę, nic dziwnego, bo Marian Opania jest w tym niezwykle dobry! Dzięki nim takie postacie jak Le Fou z "Pięknej i Bestii", Cornwall z "Magicznego miecza" albo Szponder z "Ratatuj" żyją i tryskają energią:





EMILIAN KAMIŃSKI


Jeśli ktoś oglądał kiedyś "U Pana Boga w Ogródku" albo "U Pana Boga Za Piecem" to na pewno kojarzy gangstera Bociana, który rzuca przekleństwami na prawo i lewo, upija się i generalnie nie jest zbyt miłym człowiekiem. Kiedy powiedziałam mojej siostrze, że aktor ten podkładał głos Pumbie w "Królu Lwie" i śwince Hamm z trylogii "Toy Story", nie mogła uwierzyć.
Sama jak byłam mała, to pomyliłam jego głos z Tyńcem - zwracam honor i przepraszam, ale nadal uważam, że Sebastian z "Małej Syrenki" powinien umieć śpiewać... Panie Kamiński, jest pan o wiele lepszy jako gangster niż podwodny mistrz orkiestry!






JACEK CZYŻ



Chcieliście kiedyś usłyszeć, jakby brzmiał Tygrysek z "Kubusia Puchatka" albo Rafiki w bardziej bojowym wydaniu? Cóż, obejrzyjcie sobie animowanego "Władcę Pierścieni" i posłuchajcie Boromira. Okrzyk "Wiwat Shire!" po tym, jak Frodo dziabnął w nogę goblina nie mógł brzmieć lepiej, a jeśli się wyobraźi, że to nie syn namiestnika Gondoru, a chociażby "Płomyk" z "Pięknej i Bestii"... od razu jakoś weselej :). Zresztą przejrzyjcie plejadę postaci, którym głosu pożyczył pan Jacek Czyż:







Generalnie tego jest naprawdę, naprawdę dużo. Chciałam powklejać tutaj jeszcze kilka innych osób, takich jak Jarosława Boberka czy Wojciecha Paszkowskiego, ale ci tytani polskiego dubbingu po prostu zasługują na osobne wpisy. Tak samo jak Krzysztof Kołbasiuk, czy też cała plejada dubbingujących kobiet. Niech ten wpis zatem będzie krótką zajawką tego, co tutaj się jeszcze pojawi.

W każdym razie dzięki za dotarcie do końca notki i zapraszam w przyszłości! Postaram się teraz już częściej pisać, a nie raz na pół roku.

WIWAT SHIRE!

wtorek, 1 kwietnia 2014

Film spokojny, film miły, czyli "Powrót do marzeń" i podkreślone policzki

Nikomu nie trzeba przedstawiać japońskiego Studia Ghibli, spod znaku którego wyszły znane filmy, takie jak "Ruchomy Zamek Hauru", "Spirited away" czy "Grobowiec Świetlików". Jednak teraz chciałabym napisać kilka słów o innych produkcjach, które powstały w Studiu spod znaku Totora.

Najpierw "Powrót do marzeń" ("Omohide Poro Poro" jak też "Only Yesterday") w reżyserii Isao Takahaty.



Przygotowując na Pyrkon konkurs o Studiu Ghibli razem z przyjaciółką oglądałyśmy zaległe animacje z Ghibli. Jednym z nich był właśnie film "Powrót do marzeń". Początkowo nie miałam go oglądać, bo robiłam akurat coś innego, lecz wspomniana przyjaciółka oglądała ten film akurat w pomieszczeniu, gdzie byłam. Zerkałam więc jej przez ramię, oglądałam poszczególne sceny i słuchałam wyjaśnień, kiedy akurat czegoś nie widziałam. "Ona ma takie słodkie policzki jak się uśmiecha! Wygląda starzej, a ma tylko 27 lat". 27 lat? - pomyślałam i się przysiadłam. Od tamtej chwili oglądałyśmy razem.

Co w tym filmie było takiego, że mnie wciągnął? Właściwie sama nie wiem, bo był mocno monotonny. Monotonność ta jednak absolutnie nie była zła - była właśnie przyjemna. Bardzo przyjemna.

"Powrót do marzeń" opowiada historię wspomnianej dwudziestosiedmiolatki Taeko mieszkającej w Tokio, która postanawia wziąć 10 dniowy urlop i spędzić go na wsi, pracując. W czasie drogi nachodzi ją moc wspomnień z czasów, gdy chodziła do 5 klasy podstawówki. Na farmie u krewnych męża swej siostry, prowadząc spokojny żywot, analizuje swoje życie i to, dokąd zmierza, przypominając sobie coraz to nowe sytuacje, które miały miejsce w czasach, kiedy była dzieckiem.

I w sumie to tyle. Rozumiem, że wiele osób, przyzwyczajonych do widowiskowości, pięknych kolorów, humoru oraz ciekawej akcji filmów ze Studia Ghibli mogło się rozczarować tym filmem (jak ja inną produkcją, "Ocean's Wave"... ale o tym później). Jednakże ja sama oglądałam go co prawda bez zapartego tchu, ale kiedy przerwałam oglądanie filmu z koleżanką w połowie (czas, czas!), to kiedy miałam możliwość, zaraz do niego wróciłam i doobejrzałam do końca. Nie żałuję.

Film pełny jest subtelności i spokoju, wyłączając wspomnienia głównej bohaterki. Postacie są wykreowane ładnie i spójnie, nie ma w nich przesady. Nie są nawet przesadnie zwykłe, jak to ma czasem miejsce w innych filmach, gdzie nie znosi się głównych bohaterów za nijakość. "Powrót do marzeń" to podróż po życiu Taeko, po jej wspomnieniach i tym, co przeżywa aktualnie. Z każdą sceną dowiadujemy się o niej więcej. Bardzo przyjemnie się to ogląda, taki odświeżający powiew bijący od ekranu, dokładnie jak powietrze na farmie, gdzie toczyła się większość akcji. I te uśmiechy! Nigdzie nie ma szczerszych i szerszych uśmiechów od tych, które rozświetlają twarze bohaterów tego filmu.

 


Właściwie dlaczego w filmach animowanych tak bardzo unika się rysowania zmarszczek mimicznych przy szerokim uśmiechu? Dlatego, że takie coś postarza postać. Stąd wyrażenie "wygląda jak babcia!" mojej przyjaciółki. Jest strasznie mało filmów, gdzie podkreśla się konturową kreską naturalne zmarszczki postaci, dlatego zabieg ten w filmie "Powrót do marzeń" nadaje designowi bohaterów oryginalności i charakteru. Jednak chyba trochę jej odbiera z "piękna". Nasuwa się pytanie: dlaczego w takim razie rysownicy postanowili "ubrzydzać" postać?

Bo nie było potrzeby ich jałowego upiększania. Film jest naturalny pod każdym względem, więc naturalność zmarszczek mimicznych pasowała tutaj wspaniale. Nasza bohaterka nie musi być i nie jest wyjątkowo piękna, jest raczej przeciętna, podobnie jak kobiety z jej otoczenia.
Szerokie uśmiechy były wielkim kontrastem dla smutnych czy pełnych melancholii min. Widać było wtedy różnicę między uśmiechami sztucznymi, a tymi szczerymi. Mogło to na początku przeszkadzać, ale po czasie widz zaczyna się do tego przyzwyczajać. Nawet więcej, te uśmiechy zaczynają się podobać. Ja sama mimowolnie się rozpromieniałam przed ekranem, kiedy widziałam, że któryś z bohaterów rozciąga swoją sympatyczną gębę w uśmiechu. Bo to było sympatyczne. I bardzo ludzkie, a skoro film traktował o sprawach bardzo mocno ludzkich, to dlaczego miałby zostać pozbawiony tych małych smaczków, jakim jest zaznaczenie zmarszczki mimicznej?

Szkoda, że w animacjach tak często pomija się typowo naturalne cechy wyglądu. Rozumiem oczywiście nierysowanie owłosienia na ciele kobiety (pod pachami czy na rękach) czy nieregularnej linii brwi... ale czemu musi to się tyczyć wszystkiego? Rzadko w animacji, nawet w tej dążącej jakoś do realizmu, trafia się dobrze zarysowany nos, zmarszczki między brwiami w czasie grymasu, czy właśnie podkreślenie policzków podczas uśmiechu. Nigdy dotąd nie zwracałam na to wielkiej uwagi, ale teraz, kiedy zerkam sobie na wszystkie postacie kobiecie, czy Disneyowskie czy nie, widzę... płaskość. Postacie są schematyczne i wszystkie do siebie podobne, potrafię je sprowadzić do wspólnego mianownika dość szybko. Lecz z drugiej strony nie będę się rozpisywać, dlaczego tak jest, bo każdy to wie, Ameryki nie odkryłam.



Piszę tylko, że szkoda, że rezygnuje się z takich zabiegów ucharakterystycznienia postaci na rzecz jej upiększenia i sprzedajności. Jak to powiedziała moja znajoma, ludzie muszą obcować pięknem, głównie w sztuce, bo normalności i typowości mają dość na co dzień. Nie do końca się z nią zgadzam, bo ładne ukazanie pozornej zwykłości i normalności może właśnie tę naszą zwykłość upiększyć, zaczarować. Lubię filmy o normalnych ludziach z normalnymi problemami - z nimi najłatwiej jest się człowiekowi identyfikować i odnaleźć s bohaterach swoje odbicie. Rozumiem jednak, że nie wszyscy to lubią i nie wszyscy pragną przychodzić do kin czy włączać telewizorów i oglądać w nich to, co mają codziennie przed oczami. Kino istnieje w 90% dla rozrywki, bo ta najbardziej kojarzy się z przyjemnością. Jednakże sądzę, że obejrzenie od czasu do czasu filmu, który traktuje o kimś, kto żyje swoim życiem, w którym nie ma spektakularnych zwrotów akcji, to miła odskocznia nie tylko od dnia codziennego, ale też od efekciarstwa i fajerwerków kina, jakie znamy.

Takim filmem jest właśnie produkcja "Powrót do marzeń" - spokojny, miły w odbiorze i nie taki znowu płytki czy banalny. Wspomnienia z dzieciństwa Taeko zilustrowane zostały niezwykle barwnie i przekonująco. Nie było w nich ani grama przesady, za to zawarto w nich mnóstwo dziecięcej zadziorności, spotkań z pierwszymi niezręcznymi sytuacjami, małych-wielkich kontrowersji czy po prostu wyrwanych z kontekstu wspomnień, które nawiedzają każdego z nas zawsze w różnych, nieoczekiwanych momentach dorosłego życia. Jestem niemal pewna, że wszyscy mają przynajmniej jedno wczesne wspomnienie, które zawsze wywołują uśmiech na naszej twarzy i kilka takich, o których byśmy woleli dawno zapomnieć. Czy też nie jest tak, że niektóre wspomnienia wydarzeń niosą za sobą też wspomnienia tamtych emocji? Tak jak Taeko, gdy ze swoją pierwszą sympatią zamieniła tylko kilka słów, a wspomnienie ówczesnej euforii spowodowało, że jako dorosła kobieta potrafiła się na to wspomnienie roześmiać głośno i przytulić ze szczęścia do poduszki.

Strasznie dużo napisałam, a chciałabym dopisać wiele więcej - coś o pięknych, akwarelowych tłach, o ładnie skomponowanych postaciach, o dubbingu, o muzyce... Jednak wolę coś zostawić dla tych, którzy filmu nie widzieli, a chcieliby zobaczyć i poczuć atmosferę "Powrotu do marzeń" na własnej skórze.
Mi się podobał. Nie był pozbawiony subtelnej głębi, a przesłanie nie zostało rzucone nam bezczelnie w twarz. Sądzę, że każdy znalazłby w tej produkcji coś dla siebie, jeśli tylko chciałby stawić czoło spokojnemu, miłemu filmowi.

sobota, 5 października 2013

Co z tymi rodzicami...! Mroczne śmierci i nostalgiczne cudowności

Mam taki zwyczaj, że po obejrzeniu jakiegoś filmu wskakuję sobie od razu na filmweb i tam zerkam w dyskusje, by sprawdzić, co moi rodacy mają do powiedzenia w kwestii interesującego tytułu. A, bo czasami ktoś rzuci jakąś ciekawą myślą, spostrzeżeniem czy coś. Jednak po obejrzeniu filmu "Auta 2" (który w mojej opinii był filmem raczej przeciętnawym) troszkę się skonsternowałam, gdyż odzew był dość ostry.

Otóż zaprezentuję tu to, co znalazłam:

"Uwaga Nie Dla Dzieci!!!!
Gangster-ka ! Przemoc ! Mafia ! Faszyzm ! Fabuła zakręcona jak baranie rogi."

"BROŃ BOŻE DLA DZIECI!!!
JESTEM ZBULWERSOWANY TĄ BAJKĄ!Razem ze szwagrem zastanawiamy się nad pozwem do sądu,to niesłychane! Dziecko ,które ma prawie 6 lat zapamiętało tylko krzywde jaką wyrządzano drugim przestraszonym autom(ze śmiercią włącznie) oraz tortury! Po projekcji od razu mnie zapytało czy te autka na pewno są u aniołków! Panowie w kinie pomyliliście kategorie wiekowe ! Ja tego tak nie zostawie.Rodziców przestrzegam przed terroryzmem i brutalną tematyką bajki,świat i bez tego w bajkach jest dość chory."

"NO to nieźle drodzy Państwo ,dajecie przyzwolenie społeczne na przemoc wytwórni ,która jak dotąd robiła bajki ,w której kontrast dobra i zła był wyważony i zachowany od scen permanentnej śmierci bohaterów -to zezwólmy pijakom jeździć po ulicach -przecież to takie powszechne prawda? To ,że chce uchować mojego syna od takich scen to wynika z troski o jego spokojny sen ,który w wieku 6 lat nie musi być zburzony przez jego ulubioną wytwórnie bajek ,po której ani on ,ani ja sie nie spodziewaliśmy takiej dawki emocji okraszonej śmiercią."

Powiem Wam, że szokłam po przeczytaniu tego. Naprawdę, sama dość emocjonalnie podchodzę do kwestii przemocy w filmach dla dzieciaków (bo zwykle chce mi się beczeć jak dziecku, kiedy widzę, że nawet trzy piksele na ekranie płaczą albo jest im czyniona krzywda), ale Auta II według mnie niespecjalnie wyróżniały się w tej kwestii spośród innych tego typu filmów, które dane mi było zobaczyć. Fakt, jest mafia, jest akcja, jest momentami ciężka atmosfera niepokoju, ale no... no nie wiem, wystraszyłam się, że straciłam wrażliwość. Jednakże zrobiłam szybki rewatch najgorszych scen, a przede wszystkim momentu tortur i tej legendarnej niemal śmierci. Dla nieznających tematu, załączam omawiany kawałek filmu:


Język angielski, bo polskiego na yt nie znalazłam. Kto niecierpliwy, niech załączy czas 1:00, by złapać samą atmosferę, a kto chce zobaczyć sam moment śmierci - 1:58.
I tak naprawdę to wszystko w tym filmie jeśli chodzi o tortury i śmierć. Serio? Spodziewałabym się większych fajerwerków i dosadniejszych tortur po przeczytaniu recenzji zbulwersowanych rodziców. Owszem, jest śmierć, są "tortury", jest atmosfera... ale... czy ja nie widywałam gorszych rzeczy czasem? Czy ta scena faktycznie jest powodem do pisania ze szwagrem pozwu do sądu?

Tknięta rozmyślaniami, zaczęłam krążyć po filmwebie skacząc po nowszych znanych filmach animowanych, kierowanych do dzieci. I tak oto zbulwersowanych rodziców znalazłam w dyskusjach na temat "Iniemamocnych" (m.in: "Za mocni dla młodego widza - Zła energia, krzyki, kłótnie, toksyczna atmosfera w rodzinie, zeschizowane postacie - Edna, Syndrom - wybuchy, śmierć -źli, superbohaterowie"), "Księżniczki i żaby" ("Bajka jest przesiąknięta okultyzmem, laleczki voodoo, demony (czarne postacie), wróżbiarstwem...itd. Jak dla mnie, jest to propagowanie czegoś z czym dzieci nie powinny mieć styczności") czy "Kung Fu Panda" ("młodszym nie polecam. Rozmawiałam ze znajomą psycholog, która odradzała ten film mówiąc, że jest lękotwórczy"). Mogłabym szukać dalej, ale tego - jak się okazuje - jest po prostu za dużo!

Ale zaraz zaraz... Co do chociażby "Iniemamocnych" mogę wykazać zrozumienie, bo porusza tematy niebanalne i raczej odległe dla młodszych dzieci (kryzys małżeński, kryzys wieku średniego) no i faktycznie duży natłok zgonów postaci (nie pokazanych jednak wprost!), to przy "Księżniczce i żabie" już uniosłam łapy w górę i krzyknęłam: OH COME ON! Rodzice, naprawdę uważacie, że Dr Facilier i jego duchy to najgorsze zło, od których trzeba wasze pociechy odgradzać żelazną kurtyną? Że w "Kung Fu Pandzie" ten zły tygrys Tai Lung albo mroczny Paw z drugiej części  biją wszelkie rekordy mroczności i koszmarności?

A co z klasykami? Bajkami dzieciństwa? Wiecie co... ani jednego komentarza, że nie są to bajki dla dzieci. Ani jednego. No ale hej, kurka, czy te bajki są bez winy?

"Mała syrenka" i przebicie urżniętym dziobem statku złej Urszuli na wylot i doprawienie jej trzaśnięciem pioruna jak najbardziej na ekranie i przed oczami widza? "Piękna bajka dzieciństwa, magia!" - no ok, klasyk to klasyk, Urszula dobra nie była, należało jej się...
-ale Facilierowi niby też.
-ale Facilier używał voodoo i czarnej magii!
-a Urszula niby co robiła? Leczyła? Czy kradła za pomocą jakichś nieczystych magicznych mocy to, co cenne w żyjątkach i tworzyła z nich jakieś posuszone szkarady?
-Ale Facilier był gorszy, miał mroczny design, jego sługusy "cienie" mogą się kojarzyć ze zwykłymi cieniami, którego dziecko się boi, a Urszula pływała pod wodą...-No nie jestem przekonana. Ale ok, klasyk to klasyk.

"Anastazja" i Rasputin, który był dosłownie rozpadającym się trupem? Luzik. To, że na końcu jego ciało dosłownie rozchlapnęło się i odtańczyło kościotrupowy breakdance, by się rozpaść i sczeznąć? Ee tam, to nie jest stresogenne i koszmarów nie budzi. NO OK, powiedzmy, że przez cały film był kreowany na takiego raczej śmiesznego i nieudolnego pana podziemi. NO POWIEDZMY.

"Królewna Śnieżka"? "Och, bajka mojego dzieciństwa, magia, piękno, takich filmów nie robią!" - No przepraszam, a scena, kiedy Śnieżka ucieka do lasu i nagle wszystkie drzewa to makabryczne stwory? Scena przemiany w piwnicy, gdzie zła macocha przekształca się w straszną, zdecydowanie NIE sympatyczną staruchę? Nie jest to czarna magia? Nie jest to lękotwórcze? Nie przeraża? Nie, w ogóle? Nie, spoko, to piękna bajka mojego dzieciństwa. Nie to, co "Księżczka i żaba" i to straszliwe voodoo!

Tu i ówdzie znany "Dzielny Mały Toster" i scena na wysypisku, która jest niczym innym jak zobrazowaniem obozu koncentracyjnego, gdzie stare i niepotrzebne sprzęty po prostu zostają utylizowane i jeszcze o tym smutno śpiewają? Nie, nikt nie ma z tym problemu. Za to "Toy's Story III" już jest potworne i straszne, bo przedszkole, gdzie zabawki się przypadkiem dostały, jest jak prawdziwy obóz pracy, łagry czy coś innego. Rodzice atakują: ale atmosfera w całym filmie jest straszna, zabawki ocierają się o śmierć i cierpienie! A w "...Tosterze" to niby co jest?

Dlaczego nikt się nie przyczepia do "Dzielnego Małego Tostera", do "Królewny Śnieżki", "Anastazji", do filmu "Wszystkie Psy Idą do Nieba" (Tam śmiercią - morderstwem!- się film zaczyna!)? Te filmy zawierają w sobie sceny brutalniejsze, mroczniejsze, bardziej dosłowne w wymowie. Scena śmierci Roda w "Autach 2" jest pokazana na offie - nie widać jej, jest nam tylko dosłownie zasugerowana. Słynna scena śmierci Mufasy z "Króla Lwa" nie doczekała się ani jednego komentarza zbulwersowanego rodzica. Bo co, bo to jest "coś innego"? Mam nie porównywać? Dlaczego? Tu i tu postać ginie, tu i tu ginie z jakiegoś powodu, bo ktoś CHCIAŁ zabić. Bo i Skaza i Profesor Z chcieli zabić niewygodne dla nich postacie i zabili. A co ciekawsze, Skaza zrobił to osobiście, własnoręcznie (własnołapnie?). Ale z jakiegoś powodu "Król Lew" jest rozgrzeszony, "Auta 2" - nie.

Chodzi o ciężką atmosferę w filmie? Że skomplikowana, zbyt dojrzała fabuła? Że "Król Lew" jest prosty, atmosfera jest wyważona, jest po prostu piękny? Bo "Auta II" są za poważne, jest tam przemoc, tortury i śmierć? Że atmosfera ciężka?

No to dlaczego do jasnej ciasnej z tych samych powodów pod filmem "Dzielna Pani Brisby" ("Secret of NIMH") nie ma gazyliona negatywnych komentarzy ludzi skrzywionych psychicznie za dzieciaka? Nie ma ani jednego. A dziwi mnie to, bo przy chociażby TEJ scenie, "Auta II" wydają się śmiesznym nieporozumieniem:

!!!!!!!ALERT SPOILER SPOILER SPOILER SPOILER SPOILER ALERT!!!!!!!!!!!


Tortury, eksperymenty na zwierzętach, konwulsyjne skręcanie się szczura, któremu podano lek, śmierć niemal WSZYSTKICH myszek, które zdołały uciec. Poza tą sceną: scena z przerażającym starym Puchaczem w lesie, śmierć Nicodemusa, zagrożenie rozjechania domu Pani Brisby przez traktor (kreowany na monstrum)... Hell, w tym filmie nawet nie bano pokazać się krwi, kiedy Pani Brisby skaleczyła się o klatkę przy próbie ucieczki z niej. Dlaczego nikt nie reaguje, nikt nie ostrzega przed tym filmem? Przecież to mistrzostwo, jeśli chodzi o ciężką, mroczną atmosferę i stężenie "stresogennych" scen na minutę?

Odpowiedź jest prosta: bo nostalgia. Zapomniał wół, jak cielęciem był.

Jako dzieciaki oglądaliśmy dużo filmów, które były sto razy gorsze od "Aut 2". Kto z nas - z tych troszku starszych - nie kwiczał na widok Buki z "Doliny Muminków"? Ilu z nas przeżyło widok torturowanych szczurów z "Dzielnej Pani Brisby"? Kto z nas nie wspomina dzisiaj z łezką nostalgii w oku emocji związanych ze śmiercią Mufasy z "Króla Lwa"? Ilu z nas wtedy przyprawiło rodziców o palpitacje serca pytaniem "czy tata Simby poszedł do aniołków"? Kurczę no, założę się, że połowa z was chociażby pamięta Dr Dooma z "Kto wrobił królika Rogera?", który dla mnie osobiście wygrał ranking najstraszniejszej postaci z filmu, a scenę z którym oglądałam w wieku 6-7 lat i żyję nieskrzywiona do dzisiaj:


Takie rzeczy się oglądało za dzieciaka. Rodzice jakoś wszystkim pozwalali. Baliśmy się? No oczywiście, że tak, o to w tym wszystkim chodziło! O EMOCJE. Film miał w nas wzbudzać strach, lęk, fascynację, miał nas skłaniać do nienawidzenia antagonisty, do współczucia, do empatii. Do tego, czego nie doświadczaliśmy w prawdziwym życiu, a z czym mogliśmy się oswoić pośrednio za pomocą filmów animowanych. I to wszyscy pamiętamy. Nikt nie chodzi ze skrzywioną psychiką po "Królewnie Śnieżce" albo "Wszystkich Psach Idących Do Nieba". Nostalgia i tęsknota za tym, co kiedyś przeżywaliśmy skutecznie wymazuje nam to, co - według rodziców dzisiaj - tak bardzo nam niby szkodziło. Nam, bo też kiedyś byliśmy tymi smarkaczami, które nie przesypiały nocy, bo się bały Buki czy innego swojego osobistego Dr Dooma. Nie rozumiem, dlaczego dzisiaj rodzice tak mocno chronią swoje dzieci przed tym, co nieuniknione - nie dadzą rady ukrywać przed dzieckiem, że tak, na świecie jest przemoc, są źli ludzie, są postacie, które zabijają i niestety istnieją ich ofiary.

-Nie, nie będę puszczać, bo film jest stresogenny i lękotwórczy.

Kurka wodna, życie jest stresogenne. Im wcześniej dziecko się tego nauczy, tym prędzej się na to w jakimś stopniu uodporni i z tym oswoi. Rodzic jest od tego, by dziecko uczyć, wytłumaczyć mu, co, jak i dlaczego. Nikt z nas nie miał problemu z "Dzielną Panią Brisby" - owszem, baliśmy się, ale dzisiaj ten strach wspominamy ze śmiechem.

Nie mówię oczywiście, że TRZEBA pokazywać dzieciakom, szczególnie tym młodszym, na siłę te wszystkie baje, które nas przerażały. Nie, film ma być przyjemnością, a nie torturą. Sama jestem opiekunką dwóch dziewczynek, gdzie starsza, pięciolatka bała się Macochy Roszpunki z "Zaplątanych". Nie, nie zaczęłam od razu szarży na Pixar za zbyt straszny design postaci. Po prostu wiedziałam, że dziewczynka jest bardziej wrażliwa na mroczniejsze momenty i ich jej po prostu nie puszczałam w ogóle. Trzylatka, jej siostrzyczka, nie miała z Gothel żadnego problemu i lubiła oglądać sceny, gdzie starsza zasłaniała oczy.

A może chodzi o to, że ten lękotwórczy film traktuje o tematach innych, niż bezpieczne? Że nie jest filmem o szukaniu miłości, o znajdowaniu swojej ścieżki życiowej, o przeżywaniu swojej wielkiej, ale bezpiecznej przygody, gdzie "ci źli" są głupi i naiwni, dający się wycyckać dzieciakowi albo zwierzakowi? Że ma czelność poruszać takie tematy jak przemijanie ("Odlot"), problemy w rodzinie ("Iniemamocni"), stawianie czoła realnemu zagrożeniu (te nieszczęsne "Auta 2")...? Ale nie, wtedy by się nie dostało "Księżniczce i Żabie" przecież...

Tak więc, drodzy rodzice - sami sobie przypomnijcie to, co oglądaliście za dzieciaka (skoro wasze dzieci w kinie mają po parę lat, to jesteśmy rówieśnikami albo niemal rówieśnikami). Żyjecie? Żyjecie. Kochacie swoje "bajki dzieciństwa"? To dajcie swoim dzieciom poznać ich "bajki dzieciństwa". Bo jeśli chcecie im puszczać totalnie "bezpieczne", nie "stresogenne" bajki, to polecam "Warzywne opowieści: Piraci, którzy nic nie robią". Zapewniam, że po tym dzieciaki koszmarów mieć nie będą, bo prędzej zasną z nudów przed ekranem niż cokolwiek zapamiętają.

W KAŻDYM filmie znajdzie się scena, która wywoła mocniejsze, nie zawsze pozytywne reakcje. Ale świat nie składa się z samych cukierkowych scen o miłości. W prawdziwym życiu nie giną tylko złe postacie. Za mojego pokolenia dzieciaki jakoś dawały radę to ogarnąć. Nie wierzę, że dzisiaj nagle sobie wszystkie z tym nie radzą. Rodzice - wyluzujcie. Wasze dziecko tak naprawdę jest w stanie zrozumieć i ogarnąć więcej, niż wam się czasem wydaje. Przypomnijcie sobie siebie kiedyś. Może to wam pomoże.

czwartek, 3 października 2013

A tak w ogóle to o co chodzi?

Zaczynałam pisać tego posta chyba z pięć razy. Mam mnóstwo pomysłów, pełno idei, wuchtę przemyśleń, ale jak przychodzi co do czego, palce mi nieruchomieją nad klawiaturą i tyle z mojego pisania. Postanowiłam zatem, że może w ogóle napiszę, po co stworzyłam tego bloga i co tutaj będę (a przynajmniej mam zamiar) umieszczać.

Zawsze mnie ciągnęło do bajek. Jako dzieciak nie potrafiłam odkleić się od telewizora. Oglądałam nawet te bajki, których nie rozumiałam ze względu na język (amerykański Cartoon Network, niemieckie RTL2 czy francuskie MANGAS). Nigdy nie uważałam oglądania bajek dla dzieci za coś złego. Zdecydowanie wolałam to od popularnych za czasów mojej podstawówki i gimnazjum telenoweli typu "Zbuntowany Anioł" czy inne "Palomy". W liceum zaczęłam odkrywać pełnometrażowe animacje, które nie były mainstreamem Disneya. Wtedy pierwszy raz obejrzałam "Bazyla - Wielkiego Mysiego Detektywa" - film Disneya, który zaintrygował i zachwycił mnie swoją świeżością po wszystkich znanych, schematycznych księżniczkach i opowieściach o miłości. Mrocznawy kryminał z ekscentrycznym, ale bardzo fajnym bohaterem - tytułowym Bazylem - będącym postacią niekonwencjonalną, inną i zachwycającą mnie. Od tamtej pory zaczęłam poszukiwania wśród pełnometrażówek. Im więcej odkrywałam, tym bardziej byłam zafascynowana tym, co znalazłam. Odkryłam Tima Burtona, Hayao Miyazakiego i resztę Studia Ghibli, bajki, które moi znajomi kojarzyli z jakichś starych, poniszczonych kaset video, a które były dla nich bajkami dzieciństwa... Potem zaczęły się studia, poznałam nowych znajomych, z którymi odnalazłam wspólny język - wielu z nich również oglądało filmy animowane. Odkryłam wtedy też animacje "nie dla dzieci", te "dorosłe", jak "Persepolis", "Yellow Submarine", (nigdy nie słuchałam Beatlesów!), "Heavy Metal" czy cała twórczość Ralpha Bakshiego, którego stałam się wierną fanką (nie mogę doczekać się jego powrotu z "Last Days of Conney Island"!!!). I tak moje poszukiwania ograniczyły się głównie do filmów animowanych, ale wypłynęły na tak szerokie wody, że coraz ciężej znaleźć tytuły, o których bym chociażby nie słyszała.

Pomysł na założenie bloga zrodził się już jakiś czas temu - a konkretniej półtora roku wstecz, kiedy to odkryłam w sobie niezmierzone połacie masochizmu i prócz zwykłych filmów animowanych, które oglądałam z przyjemności i ciekawości, zaczęłam oglądać totalne gnioty, które już z nazwy były gniotami: "Prawdziwa Historia Kota w Butach", "Zakochany Wilczek", "Gnomeo i Julia"... I wtedy pomyślałam, że chcę widzieć wszystko, WSZYSTKO. Ale jednocześnie podczas oglądania tych okropieństw, nachodziło mnie mnóstwo myśli. Zauważałam schematy, których wcześniej nie widziałam. Patrzyłam z fascynacją, jak polski dubbing może sprawić, że film, który chciałam ocenić notą 1/10, ostatecznie w kajeciku dostawał ocenę -2/10. Albo wprost przeciwnie (ale to się rzadko zdarzało...). Po obejrzeniu paru gniotów ze zdziwieniem twierdziłam, że niektórych filmów kompletnie nie doceniałam albo właśnie przeceniałam, ze względu na nostalgię, brak porównania, cokolwiek.

Jednakże po półtora roku myślenia o blogu (miał to być vlog, ale nie chciałam być kolejnym Nostalgią Criticiem albo kimś jemu podobnym), w końcu go założyłam za namową przyjaciółki. Tak więc zaczynam działalność nieregularnika poświęconego wszelkiego rodzaju animacjom - od rankingów tychże, przez porównania, recenzje, opisy, aż do luźnych myśli i spostrzeżeń, które w przeciągu tego całego czasu wykiełkowały mi w głowie. Taką mam wizję i mocno bym chciała, by słomiany mój zapał popalił się dłużej, niż dwa tygodnie.

Do zobaczenia zatem wkrótce!

środa, 2 października 2013

Początki - definicja

salacha
  • salacha [o wyrośniętej dziewczynie, często zachowującej się niestosownie do wieku]: [...] gilato salacha w bestrej katanie. A ja już myślałam, żeś se jakąś salachę przygruchał. Taka salacha, a beczy. Z tóm staróm salachóm sie nie zadawej! Inform. Dyć to już staro salacha, a ciyngiym by hycała. Inform.